„Jestem tu, ale jakby mnie nie było” - o unikowym stylu przywiązania
- Anna Hasterok

- 24 sie
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 9 wrz
Nie było bezpiecznie. Zbyt wcześnie trzeba było nauczyć się, że własna potrzeba czułości, pociechy, kontaktu – może przynieść więcej bólu niż jej brak. Czasem to był rodzic, który znikał: fizycznie lub emocjonalnie. Czasem obecny był krzywdzący dorosły – zawodny, groźny albo zbyt zajęty sobą, żeby dać przestrzeń dziecku. Czasem to „zajmowanie się” było pułapką: sztywne, zimne, kontrolujące, bez szansy na miękkość. Dziecko w takich warunkach uczy się jednego: że lepiej nie potrzebować. Że przetrwać można, tylko jeśli wyprze się własną zależność.
Tak kształtuje się #unikowy_styl_przywiązania – z konieczności. W dzieciństwie to mechanizm przetrwania. W dorosłości – często źródło cierpienia. Osoby z unikowym stylem przywiązania mogą być czułe i zaangażowane. Mogą tęsknić za bliskością i związkami. Ale kiedy coś zaczyna być „zbyt prawdziwe” – uruchamia się wewnętrzny alarm. Ich system nerwowy nie rozpoznaje bezpieczeństwa jako znajomego krajobrazu, tylko jako potencjalne zagrożenie. Dystans staje się strategią. Ucieczka w pracę, irytacja na czyjąś zależność, nagłe poczucie duszenia się w relacji – to nie są wybory, tylko stare ścieżki, którymi kiedyś dało się przetrwać.
Paradoks polega na tym, że w chwili, gdy związek staje się bezpieczny, ciało reaguje tak, jakby miało się wydarzyć coś groźnego. Bliskość bywa nie do zniesienia – nie dlatego, że druga osoba robi coś źle, ale dlatego, że system nerwowy nigdy się tego nie nauczył. Bliskość to obca mapa, a bezpieczeństwo – niezrozumiały język.
Czasem ludzie z unikowym stylem kochają z daleka. Nie dzwonią, nie piszą, ale tęsknią. Nie potrafią zostać, i nie potrafią odejść. Odrzucają, zanim zostaną odrzuceni. Trzymają się relacji, ale tylko na tyle luźno, by móc w każdej chwili zniknąć.
Leczenie nie polega na „otwarciu się”. Bo otwarcie oznacza często konfrontację z czymś, co kiedyś było nie do zniesienia. Uzdrawianie zaczyna się od zauważenia, że ciało, które unika, to ciało, które się kiedyś nauczyło bać.
To nie wina człowieka, który doświadcza w taki sposób, ale to też nie jest miłość – dopóki jest tylko ucieczką.
Potrzeba czasu, bezpiecznej relacji, często także terapii, by móc zostać. I by nauczyć się, że można być kochanym bez konieczności bycia nieosiągalnym.
Dlaczego mogło być wygodnie kobiecie przywiązującej się unikowo z mężczyzną w #spektrum_autyzmu?
Bo był bezpieczny. Nie miał potrzeb, nie narzucał się, nie naciskał. Nie krzyczał, nie zdradzał, nie wchodził w intensywność relacji, nie „robił” emocji. Ona nie musiała się angażować – nie musiała się bać, że zostanie odrzucona, zraniona, przytłoczona. Nie czuła, że coś musi z siebie dać. Nie musiała być widzialna.
Unikowy styl przywiązania często prowadzi do nieuświadomionej ulgi w relacjach, które nie wymagają bliskości. Osoba z takim stylem nie oczekuje emocjonalnej obecności, więc łatwiej jej być z kimś, kto również tej obecności nie potrzebuje lub nie potrafi jej zaoferować. Partner w spektrum autyzmu mógł być dla niej idealny – spokojny, przewidywalny, skupiony na sobie i swoich rytuałach, bez prób przenikania do jej wnętrza.
Ona przez długi czas mogła czuć, że to wreszcie spokój. Że to komfort niebycia wystarczająco dobrą. Że może nie istnieć zbyt mocno, a jednak być obok. Taki związek pozwalał jej trwać w dystansie, który kiedyś był ratunkiem przed chaosem i przemocą. Pozwalał przetrwać. Ale nie pozwalał się rozwijać, nie dawał kontaktu, nie budował wzajemności.
W końcu jednak coś zaczyna pękać. Pojawia się tęsknota. Niewyrażona, nieśmiała. Ciało zaczyna pragnąć ciepła, spojrzenia, słów. To dojrzewa latami, przebija się przez warstwy zamrożenia. I wtedy już nie wystarcza, że „jest spokojnie”. Bo to spokojnie okazuje się być puste.
Jak znaleźć drogę powrotną do siebie?
To bardzo ważne pytanie — i zarazem jedno z tych, które nie mają jednej odpowiedzi. Ale można je rozpakować i powoli rozłożyć na części.
1. Zrozum, jak i dlaczego się zgubiłaś
Jeśli długo żyłaś w relacji, w której przetrwanie było ważniejsze niż bycie sobą, nauczyłaś się tłumić impulsy, potrzeby, sygnały ciała. Szczególnie w stylu unikowym, który ukształtował się w dzieciństwie pełnym lęku, niezrozumienia czy chaosu, „bycie sobą” mogło być zbyt ryzykowne. Żeby przetrwać, trzeba było stać się niezauważalną, samowystarczalną, „rozsądną”. Ale to przetrwanie, nie życie.
Droga powrotna do siebie zaczyna się od rozpoznania, jaką część siebie musiałaś porzucić, żeby przetrwać.
2. Odnajdź ciało – bo ono pamięta więcej niż ty
Osoby ze stylem unikowym często żyją „z głowy”. Ale to ciało wie, kiedy było źle. I ono też może dawać sygnały, że już jest inaczej — tylko trzeba się nauczyć ich słuchać.
Zatrzymaj się. Zwróć uwagę: czy Twoje ciało napina się przy czyimś spojrzeniu? Czy zapadasz się w sobie, gdy masz powiedzieć, czego potrzebujesz?
Pytaj: „Co czuję?”, ale też: „Gdzie to czuję?”
Ciało jest domem. Żeby wrócić do siebie, trzeba się w nim znowu rozgościć.
3. Dopuszczaj kontakt – na tyle, ile możesz
Unikowy styl przywiązania uczył: „nikomu nie można ufać”, „potrzeby są ciężarem”. Dlatego powrót do siebie nie wydarza się w pustce — ale też nie musi od razu oznaczać pełnej bliskości. To może być:
rozmowa z kimś, kto słucha bez ocen,
bezpieczny dotyk – nawet własny, przy masażu czy balsamowaniu skóry,
kontakt z terapeutą, który nie oczekuje niczego, tylko jest.
Droga do siebie często prowadzi przez drugiego człowieka — ale w Twoim tempie, na Twoich warunkach.
4. Zacznij siebie traktować jak kogoś ważnego
Jeśli długo musiałaś być „funkcjonalna”, „zaradna”, „niekłopotliwa” — teraz możesz być... po prostu sobą. I to nie będzie katastrofa.
Zadaj sobie czasem pytania:
Czego mi dziś potrzeba?
Czego nie chcę już robić dla świętego spokoju?
Co dziś zrobię dla siebie, choćby małego?
W dzieciństwie nikt Cię tego nie nauczył. Ale możesz siebie tego nauczyć teraz.
5. Nie oczekuj natychmiastowej transformacji
Styl unikowy to nie defekt — to wykształcona przez lata strategia przetrwania. Zmienianie jej to jak wychodzenie z ciemnego lasu: nie biegiem, tylko krok po kroku.
I każdy krok, który robisz w stronę siebie, jest aktem odwagi.
A jeśli potrzebujesz towarzyszenia na tej drodze, zapraszam:

Komentarze